Szarlatani i naciągacze w sportach/sztukach walki

Spis treści

Na człowieka, który chce się zapisać na sztuki walki, czeka masa pułapek. Szarlatani, senseie od siedmiu boleści czy czarne pasy z „Happy Meala”. Nawet w dobie globalnej sieci i łączności, takie osoby nadal istnieją, próbując nabrać ludzi i wmawiać im, że są mistrzami, których potrzebują.

Człowiek początkujący czy chcący zacząć przygodę ze sztukami walki, tak na dobrą sprawę, nie ma pojęcia czego oczekiwać. Jeśli więc instruktor uczy jakichś bzdurnych technik, to młody adept chłonie to bez cienia wątpliwości, bo i niby dlaczego miałby jakieś mieć? Nie mając żadnej alternatywy czy porównania, wszystko przyjmuje się za pewnik. Jednak wraz z wiekiem i doświadczeniem oraz ilością godzin spędzonych na macie, u człowieka wytwarza się pewnego rodzaju detektor na brednie. Wielu z nas potrafi poznać szarlatana w przeciągu kilku sekund od zaprezentowania przez niego pierwszej techniki. Poniżej opiszę w skali szarlataństwa z czym się zetknąłem przeglądając sieć:

Internetowy guru:

Internetowy guru charakteryzuje się tym, że wrzuca swoje filmiki z technikami w Internet, licząc na komentarze, „lajki” i subskrypcje. Nie są z reguły groźni, ale ktoś – zwłaszcza ludzie młodzi – może wziąć to co robią, na poważnie i zacząć używać tych „technik” czy w ogóle tracić czas na ich naukę. Internetowi guru są to najczęściej osoby, które chcą zdobyć poklask, ale zamiast wypracować go w normalny sposób, wolą pójść na łatwiznę i dzięki Internetowi zdobyć nieco popularności.

Powyższą technikę zaprezentował Michael Philip Gottlieb, który chyba wymyślił ją na poczekaniu. Z jego strony internetowej dowiadujemy się natomiast, że prowadzi prywatne lekcje z samoobrony dla dzieci w Danii.

Innym przykładem internetowego guru jest choćby polski youtuber NinjaGamesPL. Jego filmy cieszą się umiarkowaną popularnością. Omówmy jednak ten z nunchaku:

Pomijając idiotyczny wstęp o wojowniku, któremu złamał się kij i połączył go łańcuchem, użytkownik NinjaGamesPL po chwili zaczyna prezentować techniki. Jak się można domyślić, są one tragiczne, z kreskówek albo gier wideo. Nie mają żadnego przełożenia na walkę. Internetowy guru trzyma pałkę za środek, co już samo w sobie jest wyznacznikiem, że nie ma najmniejszego pojęcia o tej broni. Nie mówiąc już, że używa nunchaku połączone łańcuchem (łańcuch nie przewodzi tak dobrze siły jak linka). To co pokazuje w filmie to po prostu cyrkowe sztuczki zaczerpnięte w większości z filmów z Brucem Lee, nie mające nic wspólnego z okinawskimi systemami walki tą bronią, którą się posługuje. NinjaGamesPL nie ustrzegł się niestety podstawowego błędu i nazwał swój film jako podstawy walki. Niestety nie są podstawy walki, nie było tam w zasadzie nic z walką związanego. Młodzieniec z YouTube widać, że coś trenuje, że stara się być ciekawy, ale w konsekwencji udaje kogoś kim właśnie nie jest i za to należy się mu krytyka. Rozpowszechnia bowiem brednie, które później trzeba korygować. Nie można sobie „ot tak” wrzucić w Internet film i zgrywać wielkiego senseia czy eksperta od broni, znając techniki z kreskówek.

Jednak jeszcze gorsze jest to jeśli programy „naukowe” za mistrzów biorą właśnie szarlatanów, którzy udają mistrzów. Idealny przykład dał tutaj kanał telewizyjny National Geographic, który zaprosił do siebie Marka Hicksa, który z nunchaku (pozostajemy przy tej broni) ma tyle wspólnego co wyżej wymieniony „nindża”. Jeśli zatem nawet program, który uchodzi za naukowy, nie weryfikuje swoich gości, to tym bardziej na YouTube nikt tego nie będzie robił. Hicks to kolejny nowicjusz, który pałkę trzyma za środek, a nunchaku ma na łańcuchu i potem w świat idzie, że uderzenie tą bronią jest słabsze niż te zadane pałką kali (co jest totalną bzdurą). Poniżej film senseia Pawła Urbańczyka, który wyszydził ten pseudonaukowy bełkot i pokazał jak to powinno wyglądać, sklejając wszystko w humorystyczny sposób, i obnażając prawdziwe oblicze Hicksa – który swego czasu był hitem Internetu jak się wywrócił próbując zrobić salto do tyłu.

Czarny pas z Happy Mealu

Happy Meal to zestaw z zabawką dla dzieci, który można kupić w McDonaldzie. Określenie „czarny pas z Happy Mealu” weszło do powszechnego użycia w 2010 roku, kiedy to Chael Sonnen oskarżył braci Nogueira o to, że swoje pasy zdobyli właśnie w tych zestawach. Jest to o wiele bardziej niebezpieczny typ niż „Internetowy guru” ponieważ często taki pseudo sensei naucza innych stacjonarnie, a nie tylko wrzuca swoje filmy do Internetu. Skutki takiego treningu mogą być opłakane. Nie tylko komuś przez złą technikę może stać się krzywda, ale również trening prowadzony jest tak pokracznie, że czasem musi minąć sporo czasu by ludzi oduczyć złych przyzwyczajeń. Poniżej jeden z ciekawszych filmów ukazujących Jaya Queiroza, czyli jednego z „czarnych pasów”, który założył sekcję i nauczał.

Innym przykładem jest choćby Jeremy Varney, który dzięki swemu fałszywemu czarnemu pasowi, został zatrudniony w klubie sygnowanym przez UFC (program 'UFC gym’) w Teksasie.

Osobą, która go zdemaskowała był Justin Farwell, purpurowy pas BJJ.  Według niego pierwszy sparing trwał 15 sekund i poddał Varneya duszeniem zza pleców. Podczas tych 15 sekund, Varney nie pokazał nawet najbardziej podstawowej defensywnej techniki. Po chwili zaczął narzekać, że uderzył się w stopę na schodach, idąc na trening. Mimo wszystko obaj panowie kolejny raz spróbowali sparingu. Znowuż Farwell z łatwością przeszedł do dosiadu i zakładał duszenie trójkątne, wtedy Varney zaczął wariować i mówić, że zranił nogę. Wtedy doszło do Farwella, że Varney nie jest żadnym czarnym pasem, poleciał po telefon i zaczął nagrywać to co widzieliśmy na filmie.

Jak widać weryfikacja pasów w brazylijskim jiu jitsu może być stosunkowo łatwa. Wystarczy pokulać się z trenerem. Problem natomiast jest z innymi sztukami walki. Ciężko bowiem w bardziej tradycyjnych sztukach zmusić trenera do udowodniania wartości swojego pasa. W wielu dyscyplinach trener nawet nie uczestniczy aktywnie w zajęciach, tylko pokazując technikę.

Telekinetycy

Ta grupa zasługuje na zaszczytne miejsce w panteonie szarlataństwa. Osoby te uważają, że posiadają jakąś tajemną moc i co gorsza nauczają innych jak ją wyzwalać! Ten najgorszy typ trenerów, wmawia ludziom, że są w stanie używać własnej energii KI do tworzenia barier czy obezwładniania swych rywali samą tylko myślą. Oczywiście, w sztukach walki istnieje pewien stopień uduchowienia. Jest to związane z medytacją, oddychaniem, bądź po prostu wiernością tradycji. Jednak jeśli ktoś podchodzi do tego zbyt poważnie, absurdalnie poważnie, to robi się to niebezpieczne. Tworzy się bowiem pewnego rodzaju sekta w środowisku „sztuk walk”, która bezgranicznie ufa „trenerowi”, co – podobnie jak z combatami nauczającymi techniki obezwładniania noża – może skończyć się tragicznie już przy pierwszej próbie weryfikacji takich „mocy”. Tego typu odłamy istnieją w karate czy jiu jitsu. Znanymi przedstawicielami są George Dillman (10 dan Ryukyu Kempo Karate) czy Leon Jay (9 dan Small Circle Jiujitsu). Telewizja National Geographic (w przeciwieństwie do wyżej wymienionego partactwa z nunchaku), tym razem zrobiła program o „nokautach KI” Dillmana. George twierdził bowiem, że jest w stanie znokautować każdego człowieka poprzez użycie mocy. Jednak gdy podstawiono mu sceptyka, tłumaczył, że nie znokautował go, ponieważ… ten był sceptykiem! To właśnie najdobitniej pokazuje jak bardzo zaszła degeneracja w ich umysłach i że tylko oszukują innych. Czyli najpierw muszę uwierzyć w magiczne techniki, a dopiero później będą one działały na mnie! Ciekawe tylko czy przypadkowi oponenci Dillmana będą o tym wiedzieć.

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ci ludzie mają uczniów, którzy zakładają swoje sekcje. Uczniem Dillmana był choćby Tom Cameron (8 dan taekwondo), który nie tylko uwierzył swojemu trenerowi, ale również naucza jego mądrości u siebie w szkole. Był nawet gościem w amerykańskim programie „Steve Gadlin’s Star Makers”, w którym prezentował swoje talenty. A wyglądało to tak:

Dziewczyna będąca z nim w studiu, całkowicie wierzyła, że to jej zasługą było to, że „wywróciła” swojego mistrza.

Innym znanym „mistrzem” używający tajemnej energii KI, jest Lama Dondrup Dorje, który swoje powiązania z mocą, wplótł w Kung Fu.

https://www.youtube.com/watch?v=S6KxA6H4aUg

Co łączy tych ludzi? Wszyscy z nich pokazują swoje techniki na swoich uczniach, którzy albo są opłaceni i uczestniczą w tej farsie świadomie, albo po prostu uwierzyli prawdziwe moce senseia i nastąpiła u nich silna autosugestia. Specyficzne placebo, któremu się poddają, które zaćmiło całkowicie ich zdolność logicznego myślenia. Żaden z tych mistrzów nie zdołał powtórzyć swych nokautów na osobach, które były spoza ich grupy. Szanując więc uduchowioną stronę sztuk walk, coś takiego jak manipulowanie energią, nie istnieje. Trenując BJJ, Tajski Boks czy inny sport kontaktowy, mamy zestaw technik, które zostały sprawdzone i były wykorzystywane od lat w walkach. Nic nie bierzemy na wiarę. Wszystko zostało sprawdzone w warunkach bojowych i to nie tylko w obrębie klubu ale na tysiącach innych osób z całego świata. To jest różnica między sztukami/sportami walki, a czymś co próbuje to podrobić, starając się wmówić swoim uczniom magiczne techniki.

Combatowcy

Osobną grupę muszą stanowić jeszcze wszelkiego rodzaju rosyjskie combaty, od systemy do szkwału, które wciskają ludziom kit odnośnie obrony przed nożem… a nawet przed bronią palną! Broń to już naprawdę nie przelewki i jeśli ktokolwiek naucza jak „bezkontaktowo” obezwładnić napastnika z nożem w ręku, to powinien być odpowiedzialny za potencjalną tragedię jaka się może z tego powodu wydarzyć. Prym wiedzie tutaj Aleksander Leonidowicz Ławrow, który w latach 80 i 90, rozpowszechniał swoje nauki o bezkontaktowej walce:

Świat niestety jest pełen szarlatanów takich jak ci ludzie opisani wyżej. Jest ich o wiele za dużo, a to i tak tylko wierzchołek góry lodowej. W następnej części zajmiemy się tym, jak chronić się przed tego typu naciągaczami i jak poznać czarny pas odebrany w Happy Mealu, od tego prawdziwie wypracowanego.

Podobne artykuły